The post W Madrycie first appeared on Droga do szczęścia.
]]>Lubię się „gdzieś” wybrać od czasu do czasu. Może jeździłoby się ogólnie częściej, ale do tej pory moje – trwające 5 lat – studia zaoczne uniemożliwiały mi jakiekolwiek wyjazdy poza sezonem urlopowym (tylko wakacjami :() nie wchodziły w grę, z tego względu, że każdą wolną chwilę spędzałam na uczelni albo na przygotowaniach do egzaminów. W związku z zakończeniem studiów spodziewałam się nadmiaru wolnego czasu. Okazało się, że jak ma się głowę pełną marzeń i pomysłów, to wcale tego czasu nie ma tak dużo, a wręcz jest go ciągle mało :D, ale mimo wszystko coś się zmieniło. Sprawy, które aktualnie realizuję nie mają ściśle określonych terminów (terminy narzucam sobie sama), co mimo wszystko pozwala mi łatwiej dysponować swoim czasem.
Mój czas – choć jest go nadal mało – jest bardziej plastyczny. I nie mam dedlajnów w postacie egzaminów i to, czego nie zrobię dziś, mogę zrobić jutro, o ile warunki ku temu sprzyjają i zdrowie (i pewnie kilka innych czynników) na to pozwala… Oczywiście mam dużo zobowiązań, które już tak elastyczne nie są, a wręcz są bardzo stałe, typu: praca czy korepetycje, ale to wszystko przy odrobinie chęci, daje się (z resztą) sprawnie pogodzić.
Użalając się nad swoim czasem odbiegłam trochę od meritum sprawy. A o czym to ja mówiłam? Aaa, o wyjeździe do Madrytu. (droczę się tylko – oczywiście, i póki co, doskonale pamiętam (jeszcze), o czym chciałam napisać ;)).
Nasze wyjazdy są również ograniczone dwoma przecudownymi kotkami, które przygarnęliśmy już około 3 lat temu. One za bardzo podróżować nie lubią, a zostawiać ich też za bardzo nie mamy z kim, więc żadne dłuższe wyjazdy nie wchodzą w rachubę, ale właśnie taki 5-dniowy wyjazd jest w sam raz! Dlatego zdecydowaliśmy się polecieć z Poznania do Madrytu. Znalezione połączenie lotnicze pasowało nam idealnie. Wylot z samego rana w środę o 06:25 (abstrahując od tego, że trzeba było baaaardzo wcześnie wstać, a ja jestem śpiochem i nie lubię tak wcześnie wstawać) był idealny, ponieważ około 09:45 byliśmy już w Madrycie. Takim więc sposobem, mogliśmy z lotniska udać się do hotelu, chwilę odpocząć i ruszyć na miasto.
Oczywiście liczne zajęcia i niedosypianie (a już wiecie, że wyjątkowo lubię pospać) sprawiają, że człowiek jest zmęczony, co ostatecznie przyczyniło się do mojej ogromnej niechęci względem wycieczki, która pojawiła się już kilka dni przed wylotem. Przez chwilę nawet nie pomyślałam, że w ogóle może być tam fajnie… A było i to jak cudnie… Pomimo tego, że wyjazd przypadł na połowę października, to było tam naprawdę bardzo przyjemnie. Nie da się ukryć, że odrobinę padało, ale takie uroki chyba naszych wyjazdów. Pamiętacie, jakie mieliśmy upalne lato 2018? Tak, było upalne i ciepłe, i słoneczne, ale jak pojechaliśmy na krótki, bo 4-dniowy wyjazd nad morze, to pierwszego dnia, gdy byłam z resztą chora, świeciło słońce, a potem to już praktycznie tylko lało. Ale idzie się do tego przyzwyczaić.
Z Madrytem było podobnie. Pierwszego dnia było bardzo ciepło, a potem sporo deszczu, ale nie przeszkodził on nam w zdobywaniu stolicy Hiszpanii.
My raczej zwiedzamy sobie powolni i nie czujemy dużego parcia na zabytki i architekturę, więc oglądamy je sobie bez nadmiernego zgłębiania historii itd. Raczej po prostu cieszymy nimi wzrok i to nam w zupełności wystarczy. W każdym razie pięknej architektury i zabytkowych budowli jest tam niezliczona ilość. Z każdym postawionym krokiem można dostrzec coś interesującego. Nie da się tego wszystkiego obfotografować, bo by trzeba było tylko zdjęcia robić, co z kolei odciąga uwagę od innych – równie ważnych przy takich wyjazdach – rzeczy.
Dużo spacerowaliśmy po mieście, podziwiając piękną architekturę i wszystko to, co znajduje się na ulicach Madrytu.
Mieszkaliśmy w dość interesującym hostelu o nazwie LaMalonga :), który był bardzo „przyjemny”. Wystrój może pozostawiał trochę do życzenia, ale nie dość, że zmajdowała przy jednej z najpopularniejszych ulic stolicy – Gran Via, to był w bardzo korzystnej cenie, dodatkowo codziennie był sprzątany, komunikacyjnie świetnie umiejscowiony, a do tego obsługiwany przez przesympatycznych ludzi, którzy w większości nie mówili w żadnym innym języku niż hiszpański, ale mimo wszystko szło się z nimi jakoś porozumieć. Co nam rzuciło się w oczy to to, że w większość osób pracujących w restauracjach czy kawiarniach znajdujących się w samym centrum nie porozumiewa się po angielsku… Bądź co bądź, to w żaden sposób nie przeszkadzało w komunikacji, bo Hiszpanie są tak bardzo komunikatywni, że nie sposób się z nimi nie dogadać.
Jeśli chodzi o samych Hiszpanów, to przeżyłam lekki szok, jak zobaczyłam, że są to raczej ludzie mali – szczególnie płeć przeciwna, bo to właśnie ich kojarzyłam a może tylko wyobrażałąm sobie jako wysockich, przystojnych mężczyźn o ciemnej karnacji, włosach i oczach… I w sumie wszystko się zgadza, oprócz tego wzrostu :D, który jednak sporo temu całemu efektowi WOW zabiera :D. Ale nieważne… Wróćmy do Madrytu, zostawmy Hiszpanów w spokoju.
Dość ciekawymi miejscami do zwiedzenia były: Pałac Królewski Palazio Real, obok którego jest niezwykle przyjemny park Sabatini, klasztor klarysek Descalzas Reales, do którego co prawda nie wchodziliśmy, ale podziwialiśmy go z zewnątrz ;), Świątynia Debod robi także spore wrażenie, ale że akurat nie było tam wody, to widok był z tego powodu odrobinę „suchy” :)… Coś czego nie da pominąć a jest umiejscowione przy tej świątyni właśnie, to przepiękny widok na Madryt. Nie mniejsza atrakcją jest ogromna ulica Gran Via, przy której umiejscowione są najróżniejsze sklepy, restauracje, kawiarnia, kina, teatry itp. to wszystko naprawdę warto zobaczyć.
Ogromne wrażenie nocą robią te wszystkie świecące i migające neony umiejscowione przy Grand Via. Gdzieś nieopodal znajduje się bardzo ładny pomnik Miguela Cervantesa, pod którym z kolei znajduje się pomnik bohaterów z kart jego powieści – Don Kichota i Sancho Pansy.
My, raczej omijaliśmy muzea i wystawy, bo szkoda nam było na to czasu, ale tego typu atrakcji też jest tam mnóstwo. My woleliśmy chłonąć kulturę tego miejsca bardziej praktycznie, dlatego udaliśmy się na występ (pokaz) flamenco i do teatru na musical po hiszpańsku! XD To było szalone – wiem, ale naprawdę piękne. I powiem wam, że warte swojej wcale niemałej ceny. Mimo, że historię rozumieliśmy tylko z kontekstu i „ogólnie”, to byliśmy oczarowani efektami, które pojawiły się na scenie i dla mnie to znaczyło naprawdę wiele więcej niż błąkanie się po muzeum.
Niestety nie udało nam się udać na mecz, który akurat się tam rozgrywał, ale nie czuliśmy jakiegoś mocnej potrzeby zobaczenia go wtedy – może następnym razem.
Udaliśmy się również do Parku Retiro, który jest przecudowny nawet jesienią. Idealne miejsce do złapania oddechu i nacieszenia się pięknem architektury. W parku znajduje się ogromny pomnik Alfonsa XII otoczony przepięknymi kolumnami. Istnieje możliwość popodziwiania go z łódki, którą można wypożyczyć. My, jako że jesteśmy z Mazur, nie czuliśmy czaru pływania łódką :D, więc zrezygnowaliśmy z tej atrakcji ;). I obok tego pomnika znajduje się przecudowny Kryształowy Pałac, do którego nie można było wejść, ale nic i tak przed nami nie ukryli, bo wszystko było widać na przestrzał :P.
Z madryckich atrakcji, to bardzo nam się również podobał madrycki Królewski Ogród Botaniczny, gdzie mogliśmy zobaczyć chociażby palmy czy inne rośliny, których u nas raczej się nie uświadczy (conajmniej na drzewie czy krzaku :P) typu cytryna, oliwki, a nawet bawełna.
Udało nam się też udać wieczorem do jakieś knajpy, gdzie odbywał się przyjemny koncert na żywo. A w weekend… tłum ludzi na ulicach! W niedzielę rano było tak brudno
(naśmiecone), że aż wytrzeszczałam oczy ze zdziwienia :). Syf, kiła i mogiła.
To, co jest również ważne to jedzenie, które tam jest przepyszne. Muszę przyznać, że wyjechaliśmy stamtąd przejedzeni. Ciągle chodziliśmy najedzeni jak bąki :D. Śniadania mało pociągające i ukryte – naprawdę! Na początku, gdy szukaliśmy śniadania, w restauracjach, to myśleliśmy, że ich w ogóle tam nie ma :), bo karty – menu zawierające śniadania są tak malusie i ukryte, że ciężko je w ogóle zauważyć. Do wyboru jest jajko sadzone lub jajecznika, bekon, croissant, czasem jakaś sałatka, frytki lub ziemniaczki, sok i kawa, no i widziałam też gdzieś kiełbaski… W każdym razie wybór jest dość ubogi. Ale obiady, te to był naprawdę różnorodne i pokaźne i przede wszystkim pyszne. Najfajniejsze jest to, że w Hiszpanii często spotyka się w restauracjach zestawy obiadowe oferowane za około 12,00 do 15,00 Euro. Za te pieniądze dostajemy przystawkę, danie główne i deser, i napoje oczywiście. I uwierzcie mi, że te porcje, po pierwsze, wcale nie są małe i po drugie, to nie jest tak, że jest jeden zestaw, tylko jest ich kilka do wyboru. Przysłowiowe niebo w gębie. Ciągle chodziłam przejedzona :). Upatrzyliśmy tam sobie nawet jedną restaurację, do której chodziliśmy regularnie, bo jedzenie było tam takie dobre, że nie spoósb było tam nie powrócić… Na samo wspomnienie cieknie mi ślinka. Do tego te kawiarnie i te desery. Churroski z gorącą czekoladą w Pijalni Czekolady i tapsy (niewielkie przekąski). Dla fanów owoców morza, to też istny raj! Zapewniam, ze głodni stamtąd nie wyjedziecie!
Ogólnie wyjazd oceniam bardzo pozytywnie i z wielką chęcią tam wrócę, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Was również zachęcam do odwiedzenia Madrytu, jeśłi jeszcze nie mieliście okazji tam być.
The post W Madrycie first appeared on Droga do szczęścia.
]]>The post Reisen mit Deutsch: Madrid first appeared on Droga do szczęścia.
]]>Piszcie proszę w komentarza i prywatnych wiadomościach, co sądzicie o takiej formie nauki, ewentualnie, jak byście to zmodyfikowali ulepszyli. Jestem przekonana, że razem możemy osiągnąć więcej!
Tutaj możecie pobrać zebrane w pliku znajdujące się na zdjęciach słownictwo.
Jeśli chcesz dostać taką prezentację, to daj znać! Prześlę Ci ją.
Zachecam do zostawiania komentarzy – opini, uwag, sugestii. Możesz też do mnie napisać bezpośrednio.
The post Reisen mit Deutsch: Madrid first appeared on Droga do szczęścia.
]]>