The post Narty – podejście drugie first appeared on Droga do szczęścia.
]]>Źródło: http://www.szklarskaporeba.pl/
Wybór miejsca
Początkowo w planach mieliśmy powrót do Karpacza, ale znajomi zaproponowali nam zupełnie inne miejsce. Pod rozwagę były wzięte Szczyrk i Szklarska Poręba, ale ostatecznie stanęło na tej drugiej miejscowości. Dziś muszę powiedzieć, że wybór był bardzo dobry i nie żałuję, że nie wróciliśmy do Karpacza. Nie dlatego, że jest tam gorzej, ale mam wrażenie, że „górka”, na której się uczyliśmy – co najmniej na pierwszy raz – była nie dość, że krótsza, to jeszcze taka jakby bardziej wymagająca…
Nastroje przed wyjazdem
Pierwsze dni marca były dość ciepłe, ale liczyliśmy, że warunki nam dopiszą. Zarezerwowaliśmy więc hotel a właściwie Villę Roma i zajęcia z instruktorem ze szkółki Pada Śnieg i czekaliśmy już tylko na wyjazd.
Nadszedł dzień wyjazdu. Niestety mimo dnia wolnego nie mogliśmy się wyspać, gdyż już na 12.00 mięliśmy zarezerwowanego instruktora. Z Poznania do Szklarskiej Poręby jest kawałek, a jeszcze przecież musieliśmy się zakwaterować.
Droga przebiegła bezproblemowo. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze zjeść drugie śniadanie, gdyż od pierwszego zdążyliśmy już zgłodnieć. Zamówiliśmy jajecznicę, co prawda najlepsza nie była, ale dało się ja zjeść. Po pozyskaniu energii ruszyliśmy w dalszą drogę. Na miejscu byliśmy około godziny 11.00, chcieliśmy zameldować się w pokoju, ale okazało się, że pokoje będą gotowe dopiero około godziny 14.00, i że poza pokojami za bardzo nie ma się nawet gdzie przebrać. Tak więc szybko wskoczyliśmy do samochodu i tam ubraliśmy się w nasze stroje narciarskie. Szybko pobiegliśmy zameldować się w szkółce (Pada śnieg) i poszliśmy do współpracującej z nimi wypożyczalni sprzętu.
Pogoda była cudowna – padał śnieg i było zimno, ale nie aż tak, żeby zakłócało to w jakiś sposób komfort zabawy.
Wypożyczenie sprzętu i spotkanie z instruktorem
Szybko wybraliśmy sprzęt i po chwili zmierzaliśmy już z panią instruktor na Puchatka. Było kilka rzeczy, które mi się nie podobały, jak np. to, że pani instruktor się nawet nie przedstawiła, nie jechała pierwsza, a za nami, żeby nam pokazać, jak się zachować. Gdyby jechała pierwsza, to byśmy wiedzieli co i jak zrobić. A wiadomo jesteśmy początkujący, więc (przynajmniej dla mnie), więc wszystko wydaje się niezwykle trudne i przez to straszne. Boję się, że się gdzieś wywalę zaburzając ciągi komunikacyjne, więc oczekuję w tej kwestii wsparcia.
Zjazd 1
Całe szczęście bez wsparcia udało nam się zjechać z ławeczki. Na górze zrobiliśmy małą rozgrzewką i pojechaliśmy.
Niestety bardzo szybko dowiedziałam się, że moje buty nie do końca właściwie zostały dobrane.
Nie czułam czterech palców stopy lewej i czterech stopy prawej, a do tego niewyobrażalnie bolały mnie łydki. Tak więc w męczarniach zjeżdżałam na dół. Instruktorka próbowała mi buty jakoś poluzowywać, ale nie przyniosło to oczekiwanych efektów. Tak więc Moja Miłość zażywała lekcji jazdy na nartach, a ja, powoli ślimacząc się w dół, zastanawiałam się, kiedy to się wreszcie skończy. Gdy w końcu dotarłam na dół, musieliśmy się rozdzielić, gdyż ja nie byłam już w stanie dłużej jeździć. A przy dwóch godzinach, które wykupiliśmy na te dzień, gdzie wydłużyłam zjazd ze stoku, nie było już sensu zmieniać butów i hamować mojego partnera. Tak więc poszłam sobie na kawkę. Pod stokiem czynna była tylko jedna „restauracja”, gdzie można było coś zjeść lub się napić. Ludzi było tam multum. Nie było gdzie usiąść, czasem zwalniały się przy stolikach miejsca stojące. Tam więc przystanęłam i wypiłam kawę do powrotu Mojej Miłości.
Jeśli chodzi o samą trasę narciarską, to jest ona niezwykle przyjemna, łatwa, nie za długa i nie za krótka. Wydaje mi się idealna dla początkujących.
Źróło: https://www.booking.com/hotel/pl/villa-roma.pl.html
Źróło: https://www.booking.com/hotel/pl/villa-roma.pl.html
Pokój hotelowy
Gdy już razem poszliśmy do hotelu, dostaliśmy pokój z dwoma łóżkami, które oczywiście zsunęłiśmy i nie było z tym problemu. Pokój był niezwykle czysty, przyjemny i przestronny. Łazienka mała, ale funkcjonalna i przede wszystkim bardzo czysta!, co nie we wszystkich noclegowaniach jest takie oczywiste. Właściciel hotelu to niezwykle pomocny i przyjemny człowiek. Szybko załatwiliśmy formalności.
Minusem było to, że hotel jest podzielony tak jakby na dwa budynki, które z resztą inaczej się nazywają. Rezerwacja jest robiona na jedną villę w rezerwacji pokazana jest inna. One, co prawda znajdują się obok siebie, ale może wprawić to w pewne zakłopotanie.
Nie podobało mi się to, że nie poinformowano nas, gdzie są serwowane śniadania. Sami się o to nie zapytaliśmy, bo akurat nie przyszło nam do głowy (zdarza się), a potem późnym wieczorem zastanawialiśmy się, gdzie są te śniadania i czy w ogóle są. Na stronie bookingu, gdzie rezerwowaliśmy pokój, nie było informacji, czy śniadania są oferowane i czy są wliczone w cenę. Wszyscy w opiniach zachwalali śniadania, ale mimo tego kompletnie nie wiedzieliśmy, jak jest w rzeczywistości. Co w sumie nie było jakieś mocno tragiczne, ale z pewnością niekomfortowe. Tak wiem, wszystkie problemy rozwiązałby jeden telefon. Nie chcieliśmy jednak dzwonić, bo było już po 22.00, żeby nie zakłócać spokoju właściciela, ale noc musieliśmy przeżyć w niepewności .
Źródło: https://www.booking.com/hotel/pl/villa-roma.pl.html
Źródło: https://www.booking.com/hotel/pl/villa-roma.pl.html
Śniadania – hotel
Rano sprawa się wyjaśniła. Śniadania są serwowane w Villi Roma. I rzeczywiście są smaczne i różnorodne. Zdecydowanie warte polecenia.
Odległość do stoku – hotel
Ale! To nie dobre śniadania, przytulność pokoi czy miła obsługa są w tym miejscu noclegowym najlepsze. Najwspanialsze jest to, że na miejscu jest miejsce, gdzie można zostawić sprzęt i to, że stok jest oddalony o jakieś 200m. Nie trzeba brać taksówek, pokonywać pieszo długich tras ze sprzętem na grzbiecie, bo to dosłownie rzut beretem!
Parking – hotel
Na miejscu jest też miejsce parkingowe. Nie wiem jak z dostępnością miejsc w samym sezonie, ale dla nas się znalazło.
Obiady
Oberża u Hohoła
Restauracja w bardzo przyjemnym klimacie z bardzo smacznym jedzeniem w przystępnej cenie. Chociaż obsługa klienta u nich odrobinę leży. Byłam świadkiem, jak kelnerka poinformowała gości, którzy jeszcze nic nie zamówili (byli w trakcie przeglądania karty dań a poszli już skorzystać z toalety), że toaleta jest płatna, jeśli nic nie zamawiają… Zniesmaczeni goście po tym incydencie oczywiście się szybko zebrali i wyszli… I się im nie dziwię.
Źródło: http://uhochola.pl/
Bossa Nova
Bardzo ładna restauracja należąca do hotelu. Odrobinę cukierkowe, ale przyjemne wnętrze, chociaż nie wiem, czy bardziej nie nadawałoby się do klimatu cukiernianego niż restauracyjnego.
Koleżanka wyczytała, że potrawy są przygotowywane na bieżąco, jednak jak poprosiła o pewną modyfikację dania, to okazało się, że się nie da, bo jest to już zrobione. Więc takie to one są na bieżąco przygotowywane… W każdym razie obsługa była bardzo profesjonalna.
Jedzenie było naprawdę pyszne, ale nie da się ukryć, że ceny też były dość wysokie.
Za to z okien roztacza się piękny widok. Na kilka drzew, jakieś budynki i taras. Jak my tam byliśmy to pięknie tam padał śnieg i było naprawdę uroczo. Ogólnie bardzo mi się podobało.
Źródło: https://www.groupon.pl/deals/ga-hotel-sound-bossa-nova
Źródło: https://www.groupon.pl/deals/ga-hotel-sound-bossa-nova
Trasy narciarskie
Puchatek
Świetna trasa dla początkujących do nauki. Nie za długa, nie za krótka. Zjazd z ławeczki bardzo przystępny. Poczatkujące i przestraszone osoby powinny czuć się bardzo dobrze na tej trasie. Ja się czułam.
Lolobrygida
Na tę trasę poszliśmy drugiego dnia. Niby trudniejsza i czerwona, ale nasza instruktorka stwierdziła, że spokojnie damy radę. Tym razem zabezpieczyliśmy się i wcześniej obskoczyliśmy wszystkie wypożyczalnie sprzętu, aby mieć pewność, że buty będą pasowały. Buty okazały się być dobre, chociaż ciężko było mi je dobrać z tego względu, że już miałam uraz po dniu poprzednim i wszystko mnie uwierało i strasznie przeszkadzało. W końcu, gdy już wybraliśmy odpowiedni sprzęt, spotkaliśmy się z instruktorką i pojechaliśmy na Lolobrygidę. Nie obyło się jednak bez przygód… Narty zawsze zakładaliśmy po przekroczeniu bramki uprawniającej do wjazdu na górę. Tak też zrobiliśmy tym razem. Śnieg od rana sypał niemiłosiernie, więc warunki były (podobno) dość trudne. Gdy stanęłam na nartach okazało się, że nie ślizgają się tak dobrze jak wczoraj, ale zapytałam instruktorki, czy jest to spowodowane tą niesprzyjającą pogodą a ona potwierdziła moje obawy. Więc nie zastanawiając się dłużej wjechaliśmy na górę. Na górze okazało się, że narty nie jadą wcale. Próbowaliśmy jeszcze ratować sprawę, jednak straciliśmy tylko godzinę z instruktorem, bo pomimo podjętych prób sytuacja nie została opanowana. Do nart przyczepiony był lód, którego nie byliśmy w stanie dobrze wyczyścić. Po „oczyszczeniu” instruktorka nasmarowała narty parafiną. Pozornie było lepiej, ale później jedna narta jechała a druga hamowała i tak na zmianę. W związku z tym musieliśmy zjechać… Wypożyczalnia dała nam jakąś zniżkę, ale to bardziej z naszych nacisków niż chęci rekompensaty. A wszystko to, co dzięki nim straciliśmy zostało zapomniane…
Gdy wymieniliśmy sprzęt i drugi raz wróciliśmy na Lolobrygidę warunki pogodowe stały się jeszcze gorsze, szczerze mówiąc były okropne. Wiatr mało głowy nie urwał – my oczywiście bez gogli , bo to przecież taki bardziej gadżet niż praktyczna rzecz – tak myślałam, ale tylko do tego momentu. Okazało się, że nie. Nie nie doceniajcie funkcji tego elementu narciarskiego wyposażenia, bo jest on naprawdę bardzo istotny, szczególnie gdy się przejeżdża pod armatkami naśnieżającymi stok – o czym także mogłam się przekonać.
Źródło: Photo by Asoggetti on Unsplash
Zjazd 2
W kwestii samego zjazdu na początku było rewelacyjnie, ale po przejechaniu kawałka trasy wyszło na wierzch zmęczenie i potem… Potem to już była katastrofa. Nie mogłam nic zrobić, ciało nie było mi w ogóle posłuszne. Jak lewą nogą byłam jeszcze w stanie coś zrobić, tak prawa latała bezwładnie i tylko mi przeszkadzała. Mnie więcej w połowie, już byłam tak wypompowana, a warunki pogodowe pogorszyły się jeszcze bardziej, że myślałam, że już nie zjadę… Tak mnie nogi bolały, że masakra!!! Mówię Wam, przed wyjazdem na narty ćwiczcie nogi. Ja byłam tak zmęczona, że ciężko mi było stać. Nawet jazda z górki (nie wspominając już o podejmowanych próbach skręcania) sprawiała mi okropny ból. Czułam w mięśniach palących ból. Gdy wreszcie dotarłam na dół byłam przeszczęśliwa, że udało mi się pokonać tę trasę, tym bardziej, że co chwila wieźli kogoś, kto uległ wypadkowi. Byłam tak okropnie zmęczona, że ciężko to nawet opisać. Wróciłam do hotelu i padłam spać! Ale pomimo zmęczenia i tak byłam niezwykle przeszczęśliwa.
Uważam, że jazda na nartach jest naprawdę super. Polecam.
Photo by Samuel Ferrara on Unsplash
The post Narty – podejście drugie first appeared on Droga do szczęścia.
]]>The post Urodzinowy weekend w górach first appeared on Droga do szczęścia.
]]>Moja Miłość w tym roku obchodziła okrągłe urodziny. Co prawda jesteśmy równolatkami, ale ja urodziny mam dopiero w grudniu, więc dwójką z przodu mogę się pocieszyć jeszcze przez kilka miesięcy. Moja Miłość nie przepada za obchodzeniem urodzin i prezentów też za bardzo nie lubi dostawać, więc miałam naprawdę twardy orzech do zgryzienia. Zależało mi na tym, żeby był to prezent wyjątkowy, ale też, żeby trafiał w jego gusta, tak aby na pewno był z niego zadowolony.
Już we wrześniu zastanawiałam się, co by tu wymyślić. Setki pomysłów krążyły mi po głowie, ale żaden z nich nie wydawał się odpowiedni. W końcu przypomniały mi się, że Moja Miłość ciągle mówi o tym, że chciałby podróżować. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby zabrać go na wakacje. Na pierwszy rzut oka pomysł wydawał się być genialny, ale z założenia spędzamy wakacje w okresie letnim, a perspektywa prezentu, który mógłby wykorzystać dopiero za kilka miesięcy była zbyt odległa, przez co z kolei wydawała się niezwykle słaba… Pomysł znowu okazał się jedną wielką plamą, ale mimo wszystko mnie nie opuszczał. Kręciłam się więc wokół niego i rozmyślałam, jak przekuć to w plan idealny. W końcu pomyślałam o zrobieniu z tego mini ferii zimowych. Dodatkowym plusem wydawał się fakt, że jakiś czas temu rozmawialiśmy o sportach zimowych i mieliśmy zamiar w życie wprowadzić plan nauki jazdy na nartach. W końcu z Poznania nie jest tam tak daleko, więc pomysł zaczął mi się wydawać trafiony. Zaczęłam robić reaserch wśród znajomych z pracy, którzy na narty jeżdżą już od wielu lat. Okazało się, że świetnym dla początkujących i w miarę niedalekim miejscem do nauki jazdy na nartach jest Karpacz. Kolejnym argumentem za było to, że kiedyś w Karpaczu byłam z koleżanką i mam dość dobre wspomnienia z tym miejscem, tak więc ostatecznie padło właśnie na to niewielkie miasto.
Źródło: http://www.karkonosze.pl/karpacz
Hotel
Po akceptacji własnego pomysłu rozpoczęłam poszukiwania hotelu. Przejrzałam wiele ofert. Po pierwsze chciałam, żeby było to ładne, miłe i sympatyczne miejsce w dobrej lokalizacji i przystępnej cenie. Nie pamiętam już teraz, co sprawiło ostatecznie, że zdecydowałam się na ten a nie inny hotel, ale uważam, że wybór był dobry. Decyzja padła na Hotel*** Ariston, który znajduje się przy ulicy Piastowskiej, a więc w sumie pod samymi ośrodkami narciarskimi i na początku lub końcu (jak kto woli) centrum. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że lokalizacji lepszej nie mogliśmy sobie wymarzyć. Sąsiadowaliśmy ze stosunkowo nie tak dawno otwartym muzeum Karkonoskie Tajemnice. Tym razem tam co prawda nie zaszliśmy, ale byłam tam kiedyś i muszę przyznać, że jest to bardzo interesujące miejsce i je zdecydowanie polecam – szczególnie dla osób udających się do Karpacza z dziećmi.
Kolejnym atutem tego miejsca jest to, że taksówka bez problemu może podjechać praktycznie pod same drzwi hotelu, gdyż nie znajduje się w on jakimś ustronnym, ciężko dostępnym miejscu, gdzie nie da się dojechać.
Pokój nasz był bardzo przyjemny, czyściutki i przede wszystkim cieplutki, więc gdy wracaliśmy ze stoku albo zimnego miasta nie musieliśmy kilku godzin dogrzewać się pod kocem. Lecz muszę przyznać, że wtedy jakieś duże mrozy tam nie panowały. Pamiętam, że byłam raz na feriach, gdzie w pokojach panowała kompletna zimnica. Było tam tak zimno, że dreszcz przechodzi mi po plecach nawet dzisiaj, jak sobie o tym miejscu pomyślę.
Śniadania nie były jakiejś wygórowanej jakości, ale świeże i smaczne. W hotelu istnieje możliwość wykupienia obiadokolacji, ale my z niej nie skorzystaliśmy, gdyż stołowaliśmy się na mieście.
Małym zastrzeżeniem jest to, że obsługa hotelowa nie przychodzi codziennie, więc Moja Miłość już pierwszego dnia rzuciła mokre ręczniki na podłogę licząc na to, że otrzyma nowe, ale tym sposobem pozbawiła nas większości z nich . Całe szczęście, że jakieś wzięłam ze sobą, bo chyba byśmy wycierali się papierem toaletowym… XD Oczywiście codzienny serwis sugerowała umieszczona w łazience informacja. Możliwe, że nie uwzględniają tego przy weekendowych pobytach.
Kolejnym małym minusikiem są ograniczone miejsca parkingowe. Parking, co prawda jakiś jest, ale do największych nie należy. Gdy dotarliśmy na miejsce, oczywiście nie mieliśmy gdzie stanąć, więc ja poszłam nas zameldować i dopytać o miejsca, a Moja Miłość czekała w samochodzie na informacje dotyczące parkingu. Całe szczęście Właściciel jest bardzo prokliencki i pomocny i od razu nam coś zorganizował. Miejsce jednak było na tyle niedogodne, że raz zostaliśmy poproszeni o przestawienie samochodu. Nie było to bardzo problematyczne, ale co by było, gdyby nas akurat nie było w hotelu?! Całe szczęście sytuacja dla wyjeżdżających dobrze się skończyła.
Źródło: https://www.booking.com/hotel/pl/hotel-ariston-karpacz.pl.html
Źródło: https://www.booking.com/hotel/pl/hotel-ariston-karpacz.pl.html
Narciarskie szaleństwo
Znalazłam dwie szkoły narciarstwa, które wydały mi się najbardziej interesujące. Jednak w jednej z nich od samego początku zniechęcił mnie kontakt mailowy, gdzie otrzymałam odpowiedź tylko na 1/3 pytań (wiem, że lepiej dzwonić, ale wskazany był kontakt drogą elektroniczną), a gdy zadzwoniłam to pan po drugiej stronie był tak niemiły, że od razu mi się odechciało… Wtedy też podjęłam decyzję, że lekcje narciarstwa będziemy pobierać w Karpacz Szkoła narciarstwa i snowboardu.
Rezerwacji dokonałam przez Internet, po czym potwierdziłam ją zgodnie ze wskazaniami dwa dni przed – zarówno mailowo, jaki i telefonicznie.
Małe zamieszanie zrobiło się dzień wcześniej, gdy zadzwoniłam się dowiedzieć, o której powinniśmy się zgłosić rano dnia następnego. Zadzwoniłam, podałam godzinę rezerwacji i okazało się, że mojej rezerwacji nie ma… Całe szczęście wszystko się wyjaśniło i nasza rezerwacja była tylko nie została zauważona i pomimo ogromnego strachu, że cała wyprawa legnie w gruzach, wszystko się udało.
Dzień wcześniej, o czym zapomniano nas poinformować, powinniśmy się zgłosić do szkółki w celu przygotowania sprzętu i ubrań. Byliśmy pierwszy raz, więc nie mieliśmy zielonego pojęcia, że tak właśnie trzeba się zachować. Chociaż w większości szkółek wystarczy, że się przyjdzie po prostu pół godziny wcześniej. W tym przypadku jest to jednak zrozumiałe, ponieważ był to okres ferii, w którym w góry udaje się ogromna ilość osób.
Wszystko skończyło się dobrze, ale musieliśmy jeszcze koło 20.00 pojechać do szkółki w celu doboru sprzętu. Trochę zeszło przy wyborze odpowiedniego sprzętu, ale jest to niezwykle istotne, żeby potem czuć się komfortowo i móc się skupić na nauce. Właściciele wypożyczalni sprzętu i szkółki – Pan Mirek i Pani Dorota okazali się niezwykle przesympatycznym małżeństwem. Bardzo pomocni, pozytywnie nastawieni do klientów, weseli i przyjemni ludzie.
Po tym dobieraniu sprzętu i ubrań zrobiliśmy się strasznie głodni, więc poszliśmy połazić po centrum w celu znalezienia jakiegoś miejsca, gdzie nas nakarmią. Poszukiwania się wydłużały, bo bardzo chciałam znaleźć jakąś sympatyczną restaurację, ale większość z nich była pusta, co mnie odrobinę przerażało, gdyż brak klientów kojarzył mi się z niską jakością. Ostatecznie okazało się, że w wypożyczalni zeszło nam sporo czasu, którego poczucia oczywiście nie miałam, i że jest dość późno (22:16), a wszystkie lokale są już zamknięte lub właśnie zamykane i to był powód, dla którego było w nich pusto.
Źródło: Photo by Jacek Dylag on Unsplash
Jedzenie
Gdy się zorientowaliśmy, która jest godzina, rzutem na taśmę wskoczyliśmy do jakiejś pizzerii (o nazwie Oberża), gdzie zgodzili się nam upiec pizzę za wynos. Abstrahując od tego, że były tam tylko jakieś nietypowe pizze, wzięliśmy najbardziej podstawową z serem i pieczarkami. W hotelu okazało się, że zamiast jednego zamówionego sosu pomidorowego dostaliśmy dwa czosnkowe. Pizza wyjątkowo mi nie smakowała, bo była jakaś taka… słodka. Gdy jej sos wypłynął mi na palec, okazało się, że bazą tego placka jest ketchup . Głodna byłam, to zjadłam, ale raczej tam już nie wrócę.
Na miejscu śniadania jedliśmy w hotelu – i tak jak już wspomniałam, były one smaczne, świeże i różnorodne.
Bardzo spodobała mi się również restauracja, do której trafiliśmy przypadkiem i której nazwy nie pamiętam. Jedzenie było co prawda letnie, ale smaczne, a ceny przystępne. Polecam za to wspaniałą kawiarnię – Królestwo Czekolady, gdzie wstąpiliśmy wracając z obiadu na mleczną czekoladę. Tyle pięknych pralinek… Zjadłabym je wszystkie, gdyby nie ta dieta, ale na czekoladę i tak sobie pozwoliłam. Warta grzechu <3.
Pierwszy raz na deskach
Rano zjedliśmy porządne śniadanie, jeszcze mieliśmy chwilę na ubranie się i pojechaliśmy do wypożyczalni, gdzie wzięliśmy sprzęt i spotkaliśmy się z naszym instruktorem – Pawłem. Zajęcia były bardzo fajne, chociaż jak z perspektywy czasu na to patrzę, to może mogliśmy mniej skakać wokół kijka a wcześniej przejść do praktyki.
W każdym razie – w moim odczuciu – jazda na nartach do najłatwiejszych sportów z pewnością nie należy.
Taksówki
Pod stokami nie ma miejsc parkingowych, więc wszędzie poruszaliśmy się taksówkami.
Oczywiście wszystkie taksówki, to małe busiki, które pomieszczą większą ilość osób. Jest ich tam sporo, jednak (co najmniej w czasie ferii) zainteresowanie nimi jest ogromne, więc warto rezerwować sobie je ze sporym wyprzedzeniem. W przeciwnym razie trzeba się liczyć z dość długim okresem oczekiwania albo z przemieszczaniem się po mieście we własnym zakresie. Nie są one również najtańsze, dlatego warto umiejscowić się blisko miejsca, do którego chcemy regularnie uczęszczać.
Za przejechanie 3 kilometrów za dwie osoby płaciliśmy od 20 do 30 złotych. Raz nam udało się zapłacić 10zł, gdy przyjechała taksówka zamówiona dzień wcześniej – z polecenia właścicieli szkoły – ale po drodze zbieraliśmy inne osoby, więc możliwe, że właśnie dlatego cena była taka przystępna. Należy również uważać na to umawianie się z taksówkarzami, gdyż co prawda pierwszego dnia pan taksówkarz był o czasie, a drugiego dnia pan najprawdopodobniej o nas zapomniał, chociaż twierdził, że był a to nas nie było pod hotelem… Mimo wszystko jednak poprosiliśy go o „ponowny” przyjazd, gdyż za bardzo nie mieliśy już pola manewru na szukanie czegoś innego. To fakt przemawiający na niekorzyśc pana taksówkarza to to, że się zapytał, o który hotel chodzi , co świadczy z pewnością o tym, że już raz na nas tam czekał :). No trudno, nie zawsze musi być kolorowo. Byliśmy trochę później niż planowaliśmy, ale ostatecznie zdążyliśmy.
Wracając do sedna sprawy weekendowy wyjazd do Karapacza okazał się świetnym prezentem urodzinowym. Spędziliśmy tam niezwykle miło i przyjemnie czas. Istotne jest dopytywanie o wszystko w trakcie organizacji takiego wyjazdu, ponieważ (w szczególności w trakcie ferii) właściciele (w szczególności zajmujący się wszystkim samodzielnie) pensjonatów, szkółek itp. są odrobinę zakręceni i kilka takich epizodów niewątpliwie może obniżyć jakoś wyjazdu.
A Wy? Organizowaliście kiedyś wyjazdy w ramach urodzinowych prezentów? Jakie są Wasze doświadczenia i jaki był tego efekt? Zachęcam do dzielenie sią swoimi doświadczeniami w komentarzach.
https://karpacz.webcamera.pl/
The post Urodzinowy weekend w górach first appeared on Droga do szczęścia.
]]>